Od czasu do czasu wrzucamy na blogu bardzo lokalne tematy. Tak było z Mogielicą, z Ćwilinem, czy z innymi miejscówkami w odległości “rzutu beretem”. Bo podróż zaczyna się od wyjścia z domu i nie zakłada minimalnego promienia odległości, jaką trzeba pokonać. Ważne, aby było to miejsce, w którym czas inaczej płynie, a my potrafimy ładować swoje „wewnętrzne akumulatory”.
Ostatnie dwa dni spędziliśmy w Gorcach, Pieninach i Beskidzie Sądeckim. Każde na swój własny sposób, bo też nie wszystko trzeba robić zawsze razem. Michał biegał, fotografował i supportował „Triadę – etapowy bieg górski”, a ja nadrabiałam zaległości na pienińskich szlakach kolekcjonując kadry (oczywiście klasyk z Sokolicy też “ustrzelony”).
Natura pokazała nam piękne wiosenne oblicze, a właściwie to kilka wariantów tego oblicza, bo pogoda była różnorodna i zmienna. Było mgliście, deszczowo i słonecznie, więc i na zdjęciach różnorodność ogromna.