Realizując tegoroczny plan przekraczania granic każdego miesiąca winni Wam jesteśmy relację z naszego marcowego wyjazdu do Budapesztu.
Mieszkanie w niemałym mieście ma tę zaletę, że można skorzystać z wielu środków transportu, a mieszkanie w południowej części Polski daje możliwość dotarcia do stolicy Węgier w ciągu jednej dłuższej drzemki.
W skrócie wyglądało to zatem tak: 7 godzin w autokarze, 7 godzin w mieście, 7 godzin w autokarze.
Siedem godzin to dużo, siedem godzin to mało. Wystarczająco jednak, żeby zafundować sobie spacer po jednej z najbardziej dostojnych miast Europy.
Majestat stolicy dostrzec można na każdym kroku. W monumentalnej architekturze, zawieszonych potężnych mostach nad Dunajem, historycznym metrze, które otwierał sam Franciszek Józef, czy pomnikach mitycznego Turula.
My (to już chyba tradycja) pierwsze kroki kierujemy w stronę Hali Targowej, która od rana tętni życiem przyciągając mieszkańców i turystów. Poza pysznym i świeżym śniadaniem, poza mocną kawą zasmakować można też unikatowej architektury miejsca, którą omyłkowo skojarzyliśmy w pierwszym momencie z dziełem Eiffla. Każdy błądzi, podróżnik tym częściej ma sposobność 😉
I choć o Madziarach mówi się, że smutni i że nie mogą swojej tożsamości w Europe odnaleźć, to przyznać im trzeba, że mają rozmach. Na tysiąclecie Państwa Węgierskiego zafundowali sobie kilka niesamowitych budowli, w tym bajkowy Parlament. O jego cenę pytał podobno sam Freddie Mercury. 17 000 m2 powierzchni i 268 m długości neogotyckiego pałacu nad samym brzegiem Dunaju robi wielkie wrażenie. Budynek jest tak ogromny, że najlepiej podziwiać go… z drugiej strony rzeki. Inaczej bowiem nie sposób ogarnąć wzrokiem, czy najszerszym nawet obiektywem.
Ale zanim przejdziemy z Pesztu do Budy, to po drodze warto zrobić pętlę po Wyspie Św. Małgorzaty. Zamknięta dla ruchu samochodów zachwyca spokojem i zielenią parkową skrywającą ruiny średniowiecznego kościoła.
I choć można się szwendać po Budzie i Peszcie godzinami, to warto na chwilę zejść do podziemi, aby przejechać się najstarszą linią metra w kontynentalnej części Europy. Swoista podróż w czasie przenosi nas do dzielnicy żydowskiej, gdzie w specyficznym klimacie obdrapanych ścian, gdzie historyczna farba miesza się ze współczesnym graffiti, a wejścia do kolejnych kamienic są bardziej pokruszone niż udekorowane docieramy do pysznego, a jakżeby inaczej, langosza kończąc w ten sposób naszą krótką wizytę w Budapeszcie.