Nasz październikowy wyjazd do Walencji z założenia miał różnić się od wszystkich naszych podróży w tym roku.
Plan był taki, aby zrobić zapasy słońca i witaminy D przed jesienią i zimą w Krakowie. Wrzucić na luz i zwolnić*. Najzwyczajniej pomieszkać w Hiszpanii.
*wyjątkiem od tej nieśpieszności był start Michała w Valencia Half-Marathon, co można zobaczyć klikając w ramkę poniżej.
O wielu miejscach się mówi, że “każdy znajdzie coś dla siebie”.
W trzecim co do wielkości mieście hiszpańskim określanie to naprawdę ma swoje zastosowanie. Mamy Stare Miasto i zabytki pozostawione jeszcze z czasów dominacji arabskiej. Mamy przepiękny gotyk z Lonja de la Seda i katedrę, we wnętrzu której przechowywany jest Święty Graal. Tak, Święty Graal! Jest miasto przyszłości (La Ciudad de las Artes y las Ciencias), które wygląda jak scena z 5 elementu Luca Bessona. Zachwycająca i futurystyczna wizja szalonego architekta, w której główną rolę grają minimalizm, forma i kształt. Jest długa plaża wraz z promenadą oraz nieczynny tor F1. Nie można też pominąć ogromnego stadionu (Mestalla). Są też mniej turystyczne dzielnice, gdzie mieszkańcy wynoszą wieczorem przed bloki swoje krzesła i wspólnie grają flamenco.