Bergamo to małe lombardzkie miasteczko położone u podnóża Prealp, w cieniu wielkiego Mediolanu.
Wiele osób traktuje to miejsce jako lotnisko przesiadkowe tanich linii lotniczych i punkt wypadowy do stolicy mody. A wystarczy jedynie 15 minut jazdy z lotniska i kilkaset metrów jazdy zabytkową kolejką, aby przenieść się w czasie do niezwykłego miejsca, gdzie życie toczy się własnym tempem.
Citta Alta – górne miasto otoczone weneckimi murami trwa niemal niezmienione od kilkuset lat. Nie ma tu tłumów turystów (ci są w Mediolanie). Jest tak małe, że można je obejść w ciągu kilku godzin. Wąskie, brukowane ulice, małe sklepiki prowadzone od pokoleń, gwarne trattorie i gelati – najlepsze na świecie! To kwintesencja włoskiej, niespiesznej celebracji życia, prawdziwego „dolce vita”. Nie bez powodu wracamy tu po raz kolejny…
Alpy Bergamskie (Alpi Orobie) zobaczyłam dwa lata temu na pocztówce i wiedziałam, że muszę tam pojechać. To była jedynie kwestia czasu… i ludzi, z którymi „góry można przenosić”.
Te dwie przestrzenie połączyło jedno wydarzenie – Orobie Ultra Trail.
I choć zawody były impulsem do pojawienia się w lipcu Bergamo, to nienerwowa ekipa nie ograniczyła się jedynie do przedstartowego „ładowana węglowodanów” (a włoskie pizze i pasty przecież idealnie się do tego nadają).
Zaplanowaliśmy kilkudniowy trekking w Alpach. Miało być łatwo i przyjemnie, było ekstremalnie i cudownie. Był odkryty przypadkowo biwak tylko dla nas- miejsce, którego nie było na mapie, do którego nie prowadzi żaden szlak. Były schroniska bez wody i prądu, było słońce wschodzące zza gór, jezioro Como w tle i widoki zapierające dech. I była Alta Via delle Grigne- szlak, który zapadnie nam na długo w pamięci (4 km ferrat).
Po powrocie jest chęć na więcej, wyżej, dalej ze wspaniałymi ludźmi, z którymi relacji doświadczyć mogliśmy podczas tygodnia w Alpach Bergamskich.