6 dni w szkocji, czyli trekking west highland way

W Szkocji po raz pierwszy byliśmy we wrześniu zeszłego roku. W ramach naszego pomysłu na odwiedzenie 12 państw przez 12 miesięcy w roku (co nam się udało – link). Mieliśmy wtedy bardzo niewiele czasu, a cel od lotniska w Glasgow odległy – wyspa Skye. Wynajętym autem mieliśmy okazję przejechać przez szkocki region Highlandów i wiedzieliśmy, że musimy tu wrócić na trekking.I tak pojawiliśmy się w Szkocji ponownie. Tym razem w trybie wolniejszym, bez auta, na spokojnie, z plecakami na szlaku West Highland Way.

Nie spędziliśmy wspólnie tygodniowego urlopu w Szkocji. To nie te kategorie. Przeżyliśmy wspaniałą 6-cio dniową przygodę na West Highland Way. Ten 154 km legendarny szlak prowadzi od przedmieść Glasgow do Fort William i stanowi wyzwanie dla każdego na swój własny sposób. Dla jednych “na szybko”. Rekord trasy to 15 godzin i trzy kwadranse. Dla innych wolniej. Popularne rozprawienie się z trasą to 7-9 dni.
Ale nie tylko etapy stanowią zmienną. Można też nieść ze sobą bagaż lub skorzystać z firm przewozowych. Wszystko to jest dobrze zorganizowane i zależy tylko od osób, które wyzwanie podejmują. Można spać “pod chmurką”, a można korzystać ze schronisk młodzieżowych lub z B&B, które na trasie oferują gościnę i gotowe posiłki.

My w stylu oblężniczym przygotowani na noclegi w namiocie z jedzeniem w plecakach na wszystkie dni. Pełna samowystarczalność. Koniec świata nam nie był groźny.

Trasy trekkingowe to setki kilometrów do pokonania. Te najsłynniejsze są w USA i mierzą bardzo długie tysiące kilometrów. Wśród najbardziej kultowych można wymienić: Appalachian Trail czy Pacific Crest Trail.
Alternatywą i namiastką są kilkudniowe, średniodystansowe trekkingi, jakich na całym świecie jest do wyboru wiele.

Z nadzieją na niezapomnianą przygodę i niekoniecznie przemoczoną do suchej nitki, wybraliśmy maj – najbardziej suchy miesiąc na wyspach.
Był to nasz debiut na wielodniowym szlaku. I szczerze oraz bez fałszywej skromności musimy powiedzieć, że debiut udany, spełniony, optymalnie zrealizowany. W plecakach nie mieliśmy ani za dużo, ani za mało. Jedzenie mieliśmy przetestowane, każdy dzień na odcinki podzielony.

Czasu na przygotowania mieliśmy dużo, Internety są niezastąpione w treści i porady i choć na początku nielekko się wydawało większe czasem pieniądze na sprzęt, to z perspektywy przygody wiemy, że były one właściwe wydane.

Zresztą pracujemy po to, aby zarabiać pieniądze, a te z kolei wydawać na swoje pasje. Wiemy też, że nie były to jednorazowe fanaberie, bo na wielodniowe trekkingi powrócimy.

Motywacja i nastawienie na cel to podstawa, bo miło się przemierza szlaki, ciut mniej miło, kiedy ma się w perspektywie 25-30 km, a jeszcze mniej milusio, kiedy ma się perspektywę 6 dni. Głowa musi być nie mniej silna niż mięśnie. Dobrze przepracowaliśmy zimę na spinningach i trxie. Nie obce są nam piesze wędrówki, a testem z większym obciążeniem był wiosenny weekend i 30-sto kilometrowy trekking w Beskidzie Śląskim.

Spakowani szczelnie niczym nurkowie gotowi do podboju morskich głębin wsiedliśmy do samolotu w kierunku Szkocji.

cdn..