MAROKO, CZĘŚĆ DRUGA: Błękitne Miasto

Spontaniczne hasło do odległej podróży w pierwszym momencie zazwyczaj podpowiada różne miejsca, które po przełożeniu na mapę okazują się bardzo odległe i nie do ogarnięcia w jeden tydzień. Zachłanność na podróż i ogromny apetyt korci, aby zobaczyć WSZYSTKO.
Trzeba zatem dokonać pewnych wyborów, bo podróż, to przecież urlop, a urlop to niejako odpoczynek.

W Maroko przemierzyliśmy 1500 km w 11 dni. Od poziomu morza do 4167 metrów nad nim.

Czy warto było zatem jechać na północ Maroko do małej mieścinki tylko po to, aby zobaczyć niebieskie ściany? Każdy musi odpowiedzieć sam. My wiemy, że warto, bo podróżowanie to także bycie razem na dworcu, w lokalnym autobusie, czy na ławce w parku w oczekiwaniu na przesiadkę. To nie tylko „bycie na miejscu”.
To, że miasto robi oszałamiające wrażenie to jedno, ale fakt, że jest maleńkie miejsce na mapie francusko brzmiącego Maroko, gdzie ludzie mówią.. średniowiecznym językiem kastylijskim, to dopiero kulturowy szok. Warto zgłębić historię miasta, które przez kilka wieków było odizolowane od świata i niedostępne dla chrześcijan.


Szafszawan to wszechogarniająca błękitna błogość umysłu.

Mieszkańcy od setek lat niestrudzenie pokrywają ściany, schody i uliczki kolejnymi warstwami niebieskiej farby. Ci z pełnymi wiaderkami farby mijają tych, którzy zmierzają w kierunku małych piwniczek, z których w magiczny sposób wydobywają ów kolor.
Błękit ścian zlewa się z błękitem nieba..