Cortina Trail – podejście drugie

Pamiętacie z liceum “kujonów”, którzy zawsze mówili, że nic nie umieją, a wywołani do tablicy dostawali 5? No to ja bym takim biegowym kujonem nie chciał być, ale…

Start w Cortinie był naprawdę wielką niewiadomą.

I podchodziłem do tematu strasznie asekuracyjnie. Długich wybiegań w ostatnim pół roku – ZERO, biegu ciągłego w II zakresie – ZERO, interwały na stadionie – ZERO. Ogólnie treningów jakościowych brak. Tylko “dreptanie”, żeby wielmożny Książę Achilles nie strzelił ponownie fochem (od ponad roku jesteśmy niemal w separacji – ja i moje ścięgno – już prawie poszło raz “na noże”, więc sytuacja jest poważna).

Z tyłu głowy miałem jedną pocieszającą ideę – ” a może ten zimowy trenażer na coś się przydał?”. Zimą, kiedy biegać nie mogłem codziennie wjeżdżałem (wirtualnie rzecz jasna) na kolejne przełęcze znane z TdF, czy Giro.

I wiecie co? Zadziałało. Znaczy się “piątka” z zawodów. Równie dobrze mogłem zejść na pierwszym punkcie, ale o dziwo podbiegi “wchodziły”, a głowa dyktowała zimny rytm na kolejne kilometry. I nawet sobie zapisałem międzyczasy z biegu w 2018, aby wiedzieć, jaką mam stratę na kolejnych punktach i kolejne minuty na plusie wcale mnie nie stresowały.

Druga część okazała się mocniejsza niż trzy lata temu, a wszystko zawdzięczam Marysi, do której się uśmiecham na zdjęciu gdzieś pod Passo Giau.

Cortinę przebiegłem w tym roku głową i sercem.

Ps. swoją drogą, to chyba czas najwyższy, aby wirtualny wjazd na jakieś passo w Dolomitach z tego wirtualnego zamienić na to w realu Urlop w Dolomitach trwa.