MAROKO, CZĘŚĆ CZWARTA: dźwięki, smaki i zapachy Placu

Są takie miasta i miejsca, które budzą skrajne emocje. Jedni twierdzą, że to absolutne „must see”, drudzy krzywią się na samą myśl, twierdząc, że są brudne, głośne i pełne komercji oraz nachalności miejscowych handlarzy. Tak właśnie jest z Marrakeszem.

Marrakesz jest bardziej głośny i kolorowy niż miasta północy.

To niezwykły tygiel kultury arabskiej i ludów Czarnej Afryki. Dla kogoś, kto właśnie wylądował i przyjechał do miasta z nowoczesnego, klimatyzowanego lotniska, pierwsze zetknięcie z miastem może być trudne. (Z każdej strony atakują Cię dźwięki, zapachy, obrazy.. oraz kupcy).

Ale my już jesteśmy tu ponad tydzień. Przejechaliśmy ponad 1000 km, wypiliśmy hektolitry miętowej herbaty, zjedliśmy wszystkie rodzaje marokańskich naleśników, zdobyliśmy Toubkal, odróżniamy arabski od berberyjskiego i przemierzamy nocą uliczki mediny niczym Eve i Adam z „Only lovers left alive”. Jesteśmy gotowi na Marrakesz!

Sercem miasta jest Dżemma el-Fna.

Nazwa ta oznacza ”plac bez meczetu” lub „zgromadzenie umarłych” i nawiązuje do targu niewolników i egzekucji, które odbywały się tu w przeszłości. Życie toczy się tu w niezmienionym od wieków rytmie. Sprzedawcy daktyli, pamiątek, haszyszu i świeżo wyciskanych soków, samozwańczy uzdrawiacze, zielarze, kobiety malujące henną, zaklinacze węży, treserzy małp, złodzieje, muzycy, berberyjscy opowiadacze legend – to oni nadają rytm placu.

Ostatniej nocy w Maroku siedzimy sami na dachu naszego riadu i patrzymy na rozświetlony Dżemaa El-Fna. Kłęby dymu unoszą się na placem jak jego duch, a zapach grillowanych ryb dociera aż do nas. Pozorna kakofonia dźwięków zlewa się w melodię miasta i zaczyna hipnotyzować. Żywa i dynamiczna pocztówka Maroka.

Nazajutrz zjemy ostatnie marokańskie śniadanie, popołudniową kawę wypijemy w Liverpoolu, a zaśniemy w Krakowie we własnym łóżku.