Ladakh, w którym wylądowaliśmy w połowie lipca zachwycił nas od pierwszego, płytkiego oddechu.
Wątek oddychania na wysokościach z pewnością, rozwiniemy. Tymczasem jednak zacznijmy od samego początku.
Baśniową nazwę tego obszaru między Himalajami a Karakorum tłumaczy się jako Krainę Wysokich Przełęczy. Zwiedzać ją najlepiej mając za przewodnika wstęgę rzeki Indus.
Kulturowo i krajobrazowo bardziej przypomina Tybet niż to, co w pierwszej kolejności kojarzymy z Indiami. Dominuje tutaj buddyzm tybetański (w formie jakiej próżno już szukać w samym Tybecie). Pośród gór, na strzelistych skałach czy w odległych dolinach górują buddyjskie świątynie niezmienione od wieków. Są one często zbudowane wokół dawnych jaskiń medytacyjnych. Na wietrze łopoczą modlitewne flagi, a wzdłuż dróg i we wsiach stoją stupy, które wysłuchały już wielu mantr i młynki modlitewne nieustannie wprawione w ruch przez spracowane ręce.
Ladakh to górska pustynia, która zimą w dużej mierze jest odcięta od świata. Wiosną i latem słońce zaczyna topić lodowce i śnieg pokrywający szczyty, a do dolin spływa życiodajna woda, która pozwoliła osiedlić się tu ludziom. W tym krótkie okresie wegetacyjnym doliny zazieleniają się od pól jęczmienia, a nomadowie pędzą swoje niezliczone stada. Pomimo tych wyjątkowo trudnych warunków żyją tu ludzie niezwykle serdeczni i przyjaźni. Pozwoliliśmy sobie podróżować niespiesznie, aby spróbować zrozumieć to miejsce.
Czas spędzony tutaj był doświadczeniem niezwykłym.
Przebywaliśmy dwa tygodnie na wysokościach, których w Polsce znaleźć nie sposób. Osiąganie podobnych w Europie wymagałoby sporych umiejętności i wymagającego sprzętu. Niemal cała kraina położona jest powyżej 3000 m n.p.m., a wiele pokonywanych przez nas przełęczy oscylowało wokół 5000 m n.p.m. I choć od naszej podróży minęło już trochę czasu, to chyba właśnie długie, jesienne wieczory sprzyjają snuciu opowieści o tym dawnym himalajskim królestwie.
Ciąg dalszy zatem nastąpi, a tymczasem przekazujemy pierwszą serię zdjęć.